Trochę kroków, kilometrów i przewyższeń od wczoraj machnęłam i szczerze mówiąc – czuję to. Najchętniej kulnęłabym się w super fotelu, z kocykiem, książką i gorącym napitkiem, oczywiście przy kominku 😉 Ale że połowy z wymienionych rzeczy na razie nie posiadam, to jednak spinam dupę i trzaskam wpis, jak to obiecywałam na Dzień Dobry!
Mieszkam w Wetlinie na stałe, góry w sumie mam na wyciągnięcie nogi. Jednak prowadząc Szyszkę w tej formie, w jakiej na razie jest, rzadko kiedy mogę się na dłużej wyrwać na szlak. Pracuję jednak i nad tym i choćby wprowadzone ostatnio wolne środy, gdy się da, spędzam na wędrowaniu.
Tym razem padło na wyprawę z noclegiem u góry. Szlak do zrobienia w jeden dzień, ale kiedy po prawie roku nieruszania się góra-dół chcesz wrócić do formy, lepiej zrobić to mniejszymi niż wielkimi krokami. No i działa, zero usterek, zaciesz na twarzy i poczucie wewnętrznego ZĘ 😉 Było przepięknie! Prawie bez tzw WIDOKÓW, za to cały czas w mglistym klimacie. I nawet na Wielkiej Rawce nie pizgało tak jak zwykle tam!!
A skąd dokąd? A już mówię:)
Z Przełęczy Wyżniańskiej, przez Rawki, Krzemieniec, Kamienną, Hrubki i Czerteż, do wiatki pod Czerteżem, gdzie spędziłam noc. Wędrówka prawie na lekko, bo do podstawy standardu wyposażenia plecaka górskiego doszły tylko karimata, śpiwór, kubek do gotowania na ogniu, żarcie na dzień następny, phin i kawa w słoiczku. Zapas płynu na jeden dzień, bo wiadomka, że pod Czerteżem bije źródełko i się zapas na dzień następny uzupełni.
Odcinek pierwszego dnia ogarnęłam spacerowym tempem, według planu, czasu miałam zapas. I dobrze, bo na miejscu nocowania dobrą chwilę zajęło rozpalenie ogniska – w końcu dwa dni wcześniej padało co nieco… ale i to się udało. Ciepła kolacja, chwila gapienia się w ogień i do spania jeszcze przed 20-stą, bo w takim momencie człowiek zaczyna funkcjonować bardziej w zgodzie z naturą:) A poranek? Też piękny:)
Nadal ciepło, nadal bezwietrznie. Przyjemność wypicia kardamon phin lungo (jedna z pozycji menu letniego kawiarenki Dzika Szyszka) w takich okolicznościach? Bezcenne 🙂 I na szczęście – DO POWTÓRZENIA!!
Wszystko czasowo rozegrane tak, żeby ruszyć gdy już regularna jasność nastanie. I znów zaczęło się góra – dół: Borsuk, Czoło, Rabia Skała, Paportna, Jawornik i skrócikiem przez tory do Szyszki:) Większą część trasy spowijała mgła, skrywając oprócz widoków pewnie i niedźwiedzie;) Jak dla mnie – przepięknie! Mogę iść tak cały dzień i nie będę miała dosyć. Żałuję tylko, że nie udało mi się uchwycić jednego genialnego momentu: w tym roku jest niesamowity wysyp bukwy. I dzisiaj, kilkukrotnie na trasie były momenty, gdy przede mną zrywały się do lotu ptaki wyjadające z liści te orzeszki. Zrywały się niezłymi chmarami, chwilę na ogół jeszcze krążyły. Chwilę jednak nie tak długą, żebym zdążyłam nastawić aparat…
A więc? Jeszcze sporo ujęć przede mną;)
A tymczasem mówię dobrej nocy i do następnego! Magda.